farolwebad1

A+ A A-

wyrzykowskiPisałem nie tak dawno o akcji (organizacji o nazwie Parents as First Educators) mającej na celu obronę uczniów przed wprowadzanymi nowinkami, które nie mają nic wspólnego z tym, co szkoła powinna dzieciom przekazywać. Nie chcę przypominać niecności, które tylnymi drzwiami usiłuje się wprowadzić do szkolnych programów, ostatecznie widzimy na co dzień, jak pod osłoną wzniosłych haseł wprowadza się zamieszanie, czyli innymi słowy jak się robi dzieciakom wodę w mózgach i rodzice – ci, którym zależy na dobru dzieci – nie mają już wpływu na to, co się w szkołach wyrabia.
Niewiele ma to wspólnego z edukacją, no bo uświadamianie dzieci w szkole podstawowej, iż homoseksualizm jest ok, czy prowadzenie praktycznych zajęć z naciąganiem kondoma na marchewkę potępi chyba każdy rozsądny i odpowiedzialny rodzic. Czy rzeczywiście takie "postępowe" zajęcia są dzieciom potrzebne? Ostatecznie przez tysiące lat odbywała się ta edukacja naturalnie i przyrost mieliśmy znacznie wyższy niż teraz...
Kiedy przybyły do Teksasu pierwsze grupy imigrantów ze Śląska, pod wodzą ks. Moczygemby, miejscowi osadnicy bardzo się podniecali, widząc urodziwe kobiety w sukniach odsłaniających kostki. Trudno to sobie wyobrazić, ale tak było. To tak na marginesie, jak daleko odeszliśmy od dawnych wzorców.
Szkoła staje się miejscem, które coraz mniej przekazuje wiedzy, a coraz więcej zupełnie zbędnego śmiecia w postaci np. wspomnianych zajęć z marchewką, ideologicznych politpoprawnych zasad postępowania, mówienia i rodzice coraz częściej przegrywają, co szczególnie niebezpieczne – nowinki narzuca się nie tylko szkołom publicznym, ale także wyznaniowym, uzasadniając to wyższością prawa państwowego, koniecznością odpowiedniego przygotowania dzieci do życia we współczesnym społeczeństwie.
I dlatego np. obniża się wiek dzieci, które muszą iść do szkoły, np. w wieku 4 lat, a już pojawiły się głosy, że najlepiej byłoby obniżyć tę granicę do 2 lat! I tak może się stać, jeżeli pozostaniemy bierni i... zadowoleni, że pozbywamy się pociechy na cały dzień, a więc możemy zająć się czymś innym, np. pracą zawodową, i nie zdajemy sobie sprawy z tego, że tym samym oddajemy nasze dzieci w obce ręce; że skazujemy je na to, iż pranie mózgu zacznie się kilka lat wcześniej, a nasz wpływ zostanie znacznie ograniczony.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego pewne siły robią wszystko, aby między dziećmi a rodzicami wykopać przepaść? Oczywiście wiem, że są tysiące, miliony rodzin, które mówią NIE, które posyłają dzieci do szkół np. katolickich, które uczą dzieci w domu, ale władze oświatowe starają się narzucać swoje chore idee wszystkim, bez względu na przekonania, religię – zasłaniając się np. twierdzeniem, że tylko wprowadzenie tychże "światłych" nowinek pozwoli wyeliminować wszelkie prześladowania, jakich doświadczają dzieci o innym kolorze skóry, które są homoseksualne itd. itp.
Niestety, większość rodziców wykazuje się tzw. tumiwisizmem, skoro w szkole tak jest, to widocznie tak być musi i lepiej, żeby moje dziecko wiedziało, "co jest grane", bo łatwiej mu będzie się w życiu ustawić, względnie pogodzić z tym, co obecnie jest na topie i jakie kierunki obowiązują. Czyli znane owsiakowe "róbta, co chceta". Ale to nie Owsiak wymyślił to całe zło, on jest tylko jednym z owoców systemu, który narzucają nam zupełnie inne siły i który przyciąga poprzez podsuwanie tego wszystkiego, co może być lekkie, łatwe i przyjemne: pozbawione wyrzeczeń, troski o drugiego człowieka. Liczy się tylko to, co jest dzisiaj, bo żyje się tylko raz. I nie daj Panie Boże, aby nauczyciel postawił zero uczniowi, który nie wykonał zadanej pracy domowej – jeszcze wpadnie w depresję, prawda? A to, że w dorosłym życiu nie umie poradzić sobie z najmniejszym problemem, już nikogo nie obchodzi.
Wyniesiony na ołtarze ks. bp Sebastian Pelczar (1842-1924), ordynariusz przemyski, napisał książkę pt. "Masonerya. Jej istota, zasady, dążności, początki, rozwój, organizacya, ceremoniał i działanie. Według pewnych przeważnie masońskich źródeł". W roku 1914 ukazało się trzecie wydanie, co świadczy, iż dzieło świętego biskupa zostało docenione i było chętnie czytane.
Otóż we wspomnianej książce znalazłem pewne fragmenty, które chcę przytoczyć, aby każdy czytelnik mógł sam przemyśleć to, co napisał bp Pelczar, i porównać z tym, co dzieje się ze szkolnictwem. To nasz rodak przed laty rzucił hasło, że takie będą rzplite jak jej młodzieży chowanie. I to samo powiedział kardynał Glemp, że takich mamy kapłanów, jakie jest polskie społeczeństwo – ale gdzieś ten proces został zainicjowany i kiedyś musi nastąpić otrzeźwienie!
Autor przytacza słowa Dantona, jednego z przywódców rewolucji francuskiej: "Dzieci należą do republiki, nim należały do rodziców. Egoizm rodziców mógłby być niebezpieczny dla republiki; dlatego też wolność, jaką im zostawiamy, nie może posuwać się tak daleko, iżby wychowywali swoje dzieci inaczej, aniżeli my chcemy" .
Jakie cele stawiali masoni szkole? "Zadaniem waszym jest z powierzonego wam dziecka wyrobić męża w całej piękności tego słowa, to jest męża mającego mózg zupełnie wolny od nacisku tajemnic i dogmatów. Taki mąż posiada boskość w sobie. On sam jest bogiem, a jeżeli ten bóg był dotąd tak bezsilnym stąd to pochodzi, że kłamstwo udaremniało jego wysiłki".
Prezydent republiki chwalił grono profesorskie w Lyonie za to, że "potrafili uwolnić młodzież od jarzma dogmatów i kultu religijnego, wychowywać ich w duchu rewolucji".
Zwróćmy uwagę na to, co obecnie postuluje w Polsce J. Palikot, czyli np. usunięcie krzyża z Sejmu, a przecież to nic nowego, to jeden z obszarów zainteresowania masonerii. Biskup Pelczar pisał: "Konsekwentnie odsunięto tam (we Francji – LW) zakonników i zakonnice od szkół, wyrzucono z sal szkolnych krzyże czy obrazy święte, wymazano nawet słowo Bóg z książek szkolnych, iżby dzieci nie wiedziały nic o Bogu i dopiero w wieku dojrzałym wybrały sobie jakąś religię, albo pozostały w ateizmie. Jest też tam dążność, aby zamknąć wszystkie szkoły katolickie, a nauczycieli pociągnąć do lóż, co po części już się udało (...) Wszędzie stara się masonerya opanować szkołę i albo z niej wyrugować naukę religii, jak to się dzieje w szkołach państwowych Francyi, Włoch, Belgii i Stanów Zjednoczonych Ameryki, albo przy pomocy liberałów sparaliżować i ograniczyć wpływ religii na młodzież szkolną, jak to nastąpiło już w Austryi, gdzie nadto związek Freie Schule, popierany gorąco przez lożę wiedeńską Pionier, szturmuje o szkołę bezreligijną (...) Nadto dla przeprowadzenia swoich planów łączy się masonerya z innemi towarzystwami tegoż ducha, którym daje początek, albo pomoc i opiekę, a które korzystają z tajemniczości jużto odgrywają rolę literatów, stowarzyszonych w celach naukowych, jużto głoszą swą troskliwość o szerzenie oświaty i kultury, jużto chełpią się miłością dla biednego ludu, dążnością do polepszenia bytu pospólstwa (...) Masonerya nie zadawalnia się tem, że wychowuje młode pokolenie w ateizmie i że rozbija rodzinę (...) ale wespół z socyalizmem tłumi w narodach, które opanowała, miłość ojczyzny, bo ona marzy o zlaniu się mniejszych zwłaszcza państw, narodowości i szczepów, pod formą federacyi republik, albo republiki uniwersalnej, której ster dzierżyliby masoni".
Przypomnę raz jeszcze postać Palikota, on to bowiem nie tak dawno oświadczył, że wypisuje się z polskości, ale i z Kościoła – czy to jest to proste odniesienie do tego, o czym pisał sto lat temu święty S. Pelczar?
Jest rzeczą oczywistą, że współcześnie wprowadza się do szkół znacznie więcej zła pod przykryciem szczytnych haseł; wówczas nawet masoni nie śnili, że może dojść do takiego rozluźnienia moralnego.
Ktoś może mi zarzucić, że jestem wariat i nie rozumiem współczesnego świata, być może tak jest, ale nic się nie dzieje bez przyczyny. Taki Palikot – już więcej o nim nie wspomnę – ochrzczony, swego czasu religijny, patriotyczny, nagle staje po drugiej stronie barykady... Ot, tak z dnia na dzień wszystko mu się odmieniło? Przebudził się, czy ktoś mu pomógł w tak diametralnej zmianie postawy?
To jedno z wielu pytań, podobnie jak to, które dotyczy wszystkich zmian w szkole, zmian na gorsze. Ktoś za tym stoi, prawda? I jeżeli nawet nie mam racji i nie miał biskup Pelczar, to warto samemu sobie postawić pytanie, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego w Polsce chce się np. znacznie ograniczyć liczbę godzin historii, a wprowadzić jakieś nowe przedmioty służące chyba tylko ogłupianiu dzieci i młodzieży?
Papież Leon XIII w encyklice "Humanum genus" napisał: "Z największą jednomyślnością do tego zdąża sekta masonów, by wychowanie młodzieży sobie przywłaszczyć, wiedzą bowiem, że miękką i chwiejną młodzież łatwo mogą według swych zasad usposobić i tam nakierować, dokąd oni zechcą, i że nie ma nad ten lepszego środka, by państwu potem takich dać obywateli, jakich sami mieć chcą".
I jak tu, jako rodzic, walczyć z siłami ciemności, które nastają na nasze dzieci...
Leszek Wyrzykowski
Windsor

Opublikowano w Teksty
piątek, 15 czerwiec 2012 12:04

Kowal zawinił – Cygana powiesili...

Oczywiście, politpoprawnie powinno być napisane, że... Roma powiesili. Ale nie chodzi o ludowe przysłowia, a niefortunny podpis pod zdjęciem w tekście mojego autorstwa, który ukazał się w "Gońcu" z 25-31 maja br. (Pierwsza Komunia Swięta w parafii pw Trójcy Swiętej w Windsor).

      Pisząc o naszej, polskiej tradycji komunijnej podkreśliłem m.in. wielką staranność rodziców o to, aby dzieci wyglądały jak najlepiej - stąd garnitury chłopców i białe sukienki dziewczynek. Napomknąłem przy okazji, że parafiach anglojęzycznych bywa różnie, to znaczy dzieci przyjmują Pierwszą Komunię w strojach powszednich. Nie ma też tak typowej dla "polskich" komunii odświętnej oprawy.

      Do wspomnianego tekstu dołączyłem dwie fotografie i, niestety, pod jedną z nich ukazał się bardzo niefortunny podpis: "Część dzieci ubrana jest odświętnie, inne nie wyróżniają się strojem..." To że tekst został "okrojony" mogę zrozumieć, ale podpisu pod zdjęciem w żaden sposób i mają rację ci, którzy zwrócili mi uwagę (np. pozdrawiam Panią Barbarę). Mogę tylko powiedzieć przepraszam.

      I może jeszcze jedna sprawa wymagająca wyjaśnienia. W "listach do redakcji" ("Goniec" nr 15) p. Józef Grzegorczyk z Hamilton nawiązał do mojego tekstu o żołnierzach wyklętych. Wspomniałem w tekście śp. Wacława Borowca, który m.in. brał udział w sławnej akcji rozbicia kieleckiego więzienia.

      Pan Grzegorczyk chyba nie jest stałym czytelnikiem naszego tygodnika wiedziałby bowiem, że W. Borowiec nie żyje. Wymieniałem nazwisko W. Borowca przy okazji innych tekstów, pisząc np. że od niego pożyczałem wspomnienia Antoniego Hedy i że on sam nosił się z zamiarem napisania własnych. Pamiętam jak ponaglał mnie, abym książkę zwrócił jak najszybciej. Czy pozostawił po sobie wspomnienia? Nie wiem, kilka razy zapewniał mnie tylko, że pisanie wspomnień, "to nie jest łatwe i trzeba się dobrze napracować".

      Tak więc nie mogę p. Grzegorczykowi pomóc w nawiązaniu kontaktu z W. Borowcem, ale może w wolnej chwili pogrzebię na strychu i dotrę do wywiadu jaki ze śp. W. Borowcem przeprowadziłem w latach 90 ubiegłego wieku. Co prawda istnieje niewielka szansa, że wspomniany wywiad jest do odnalezienia, ale byłby to naprawdę ciekawy dodatek do dyskusji o żołnierzach wyklętych. I ich późniejszych losach.

   Pana Grzegorczyka serdecznie pozdrawiam zapewniając, że jego list przeczytałem – stąd powyższe wyjaśnienie.

      Powracając natomiast do pierwszych komunii wspomnę tylko, że byłem w Hamtramck, czyli polskim mieście w obrębie metropolii Detroit. Pretekstem była, a jakże, Pierwsza Komunia Swięta w parafii św. Floriana, gdzie proboszczem jest ks. Mirosław Frankowski, doskonale znany części naszch czytelników, swego czasu pracujący w Toronto, w parafii Matki Bożej Królowej Polski. Zapewniam, że była to piękna, wzruszająca, typowo polska uroczystość.

   Ale o tym w najbliższej przyszłości.

   Leszek Wyrzykowski - Windsor

Opublikowano w Życie polonijne
piątek, 08 czerwiec 2012 11:37

Żeby się chociaż powiodło na boisku...

Przed Mistrzostwami Europy w piłce kopanej

Nie ukrywam, że jak większość mężczyzn (przynajmniej w Polsce) miałem niezłego fioła na punkcie piłki nożnej. Sam nieco kopałem, ale przede wszystkim nie odchodziłem od telewizora, kiedy grali NASI! Nie wiem, czy to emigracja, czy inne przyczyny, ale w pewnym momencie pojawił się pewien dystans do tego rodzaju sportu i tak już pozostało.

      Rozumiem doskonale tysiące, czy nawet miliony, kibiców, którzy dostają już przedmeczowej gorączki – bowiem mistrzostwa już się zaczynają. To największe święto piłki nożnej w naszym kraju! To niesamowita promocja Polski! To...to... i wszystko inne znika gdzieś w cieniu; żadna sprawa nie jest już ważna: nasi będą kopać piłkę i zapomnijmy, że są inne ważne tematy. Mamy się na ten czas zjednoczyć, pokazać światu nasze piękne oblicze, naszą solidarność narodową itd.

      Propaganda była w Polsce zawsze silną bronią i ekipa Donalda Tuska stara się mistrzostwa wykorzystać, aby podnieść procent poparcia dla rządu, otumanić tzw. masy biciem w piłkarski bębenek; mamy się bawić, mamy igrzyska – a chleb? Ktoś może zapytać i natychmiast zostanie skarcony, że psuje święto.                  

Kiedy ogłaszano, że Polska z Ukrainą dostały glejt na zorganizowanie mistrzostwa - spece od propagandy mało nie popękali od dęcia w tuby; co to miano zbudować, ile autostrad i dróg szybkiego ruchu. W infrastrukturę miały pójść miliardy złotych i to nie tylko w tych miastach, gdzie rozgrywane będą mecze. To cała Polska miała zyskać.

      Prawda jest taka, że Polska wyłożyła ogromne pieniądze (ile z tego rozmyło się tu i tam nikt nie wie), ale konfitury zbiera i tak UEFA, jako organizator mistrzostw. Ukraina i Polska dają kasę, budują stadiony itp., ale właściwym SZEFEM jest federacja piłkarska i to ona zgarnia dochody. Ciekawy jestem, czy ktokolwiek po zakończeniu mistrzostw pokusi się o podliczenie wydatków i ogółu strat, jakie są nieuniknione?

      Nie jest to czarnowidztwo, ani próba podkopywania autorytetu organizatorów, jakiś czas temu publicysta "Najwyższego Czasu", Marek Łangalis, pokusił się o podliczenie przysłowiowych słupków i okazało się, że miliardy idą w czarną dziurę. Natychniast został postawiony na baczność przez tych, którzy inaczej widzą całe przedsięwzięcie: przecież stadiony pozostaną, autostrady (których nie ma) będą służyć przez pokolenia, a sława Polski poniesie się ku odległym galaktykom...

      Kilkanaście dni temu na Stadionie Narodowym w Warszawie oberwały się dwa sufity... Media informowały z udawanym zachwytem, że wykonawca dokona remontu na własny koszt! Za takie wykonanie robót powinien dostać zakaz w ogóle zajmowania się budowlanką, a nie pochwałę, iż pokryje koszty remontu. Paranoja, ale nie jedyna. Oto przed kilkoma dniami przyznano wysokie premie urzędnikom odpowiedzialnym za autostradę A2, której oczywiście nie ukończono, ale najciekawsze jest uzasadnienie premii: za niezwykłe zaangażowanie...

      Największym natomiast zaangażowaniem wykazał się minister Nowak polecając druk mapek z objazdami, aby kibice w ogóle dotarli na stadiony, czy w ogóle do miast, w których rozgrywane będą mecze. I czyż nie jest to wyczyn rzeczywiście na skalę rekordu świata? Największa w historii Polski impreza sportowa i ludziom podrzuca się mapki, jak pokonać polskie drogi, objazdy, wykopy.

      Ale premier Tusk jest bardzo zadowolony z przygotowań, pewnie tak, jak "Bul" Komorowski, po katastrofie smoleńskiej, powie, że Polska zdała egzamin...

      Miało być "piknie", a wychodzi jak zwykle i jak zwykle nikt nie jest odpowiedzialny, ludzie odpowiedzialni za lot prezydenckiego samolotu otrzymali awanse, ci, którzy kompromitują nas w dniu mistrzostw - otrzymują wysokie premie finansowe. Czy o to chodzi, że im jest gorzej, tym lepiej?! W mniejszych, co nie oznacza że nie wartych czytania, gazetach znajdziemy informacje o narastającej w ludziach złości, że coraz częściej mają dość Tuskolandu i część po prostu wyjeżdża, ale przecież nie mogą wyjechać wszyscy i nie jest wykluczone, że coś się może wydarzyć. To znaczy, że ludzie mogą wyjść na ulice, aby pokazać swoje niezadowolenie. Być może władza boi się tego, skoro nawet taki "ałtorytet" jak Wałęsa mówi wprost, że związkowców przed Sejmem należało spałować i byłby spokój. Rozwiązanie siłowe przecież nie raz i nie dwa przećwiczono w Polsce, a jeżeli mamy świadomość kim są rządzący – na pierwszej linii, jak i w cieniu – każdy wariant jest możliwy. Nie wierzę, aby kiedykolwiek Polak ponownie strzelał do Polaka, ale jeżeli moskiewski car tupnie nogą, to jak się będą zachowywać mężykowie stanu nad Wisłą? Chyba nie można na nich liczyć, ostatecznie wrak prezydenckiego samolotu wciąż jest po tamtej stronie granicy, a oni napinają wątłe klateczki i oglądają się za siebie: bojąc się własnego cienia.

      Marcin Król, niegdyś członek najwyższych władz partyjnych, powiedział w wywiadzie wyraźnie: jego zdaniem to nie była katastrofa, a zwyczajny zamach, który pokazuje do czego Putin jest zdolny, niech więc Polaczkowie zbytnio nie podskakują, bo i w Warszawie może być bum! Nie byłem tam, nie wiem, ale ostatecznie kto uśmiercił Litwinienkę? Kto podkładał bomby pod bloki mieszkalne oskarżając Bogu ducha winnych Czeczeńców?

      Mistrzostwa w piłce kopanej, a niejako na marginesie ile spraw do przemyślenia, tyle tylko, że w czasie imprezy nie ma czasu na poważną dyskusję: ważne, aby nie zabrakło piwka i dobrej zabawy. Ale czy będzie to dobra zabawa?

      Na Ukrainie kilka bomb już się rozerwało, akurat nie tam, gdzie się będzie kopać piłkę, ale był to wystarczający sygnał. Posadzono na 7 lat "piękną Julię" i Zachód zatkało, dosłownie, jak tak można byłą premier traktować? I nie mówią o tym, że na jej koncie pojawiło się 60 mln dolarów, że działała na szkodę Ukrainy i dlatego została skazana. Nie, politycy uważają, że są bezkarni i to jest dla nich szokiem, no bo jeżeli ta ukraińska zaraza rozleje się po świecie?              

Prezydent Ukrainy organizował spotkanie prezydentów na Krymie: spotkaliby się, dobrze wypili i zakąsili, a może nawet i jakieś futerka na drogę powrotną. Ale nie, Janukowycz jest be ponieważ uwięził piękną Julię!

      Nie doszło do spotkania, nakrzyczano na prezydenta Ukrainy i zagrożono nawet bojkotem kopanie piłki po tamtej stronie Bugu. I kto się cieszy? Władca Rosji, bo Zachód sam wpycha Ukrainę w łapy rosyjskiego niedźwiedzia. I to, że doszło do bójki w ukraińskim parlamencie pokazuje nam, jak silne są wpływy rosyjskie i jak silny jest ciąg do Rosji.

      Podobnie rzecz ma się z Białorusią, robimy wszystko, aby Łukaszenka miał jedynego opiekuna w Putinie. A Putin się cieszy i odbudowuje dawne imperium, nie poleciał na spotkanie G-8 w USA ponieważ wyżej postawił rozmowy z przywódcami byłych republik.

      Ale miało być o piłce kopanej i np. powołaniu do reprezentacji kilku zawodników mających polskie korzenie, a to babcia była Polką, a to rodzice wyjechali, czy też obywatelstwo zostało nadane. Kiedyś był tylko "Czarnecki", czy Olisabebe, a dziś jest to kilku zawodników. Nie jestem zwolennikiem takiej metody, ale robią tak wszyscy, reperezentacja Francji w okresie największych sukcesów nie miała ani jednego "czystego" Francuza! Nawet Niemcy powołują pod broń, to znaczy do reprezentacji, chociażby Polaków i jakoś im to wychodzi na dobre. Zobaczymy jak się sprawdzą tacy zawodnicy w naszej reprezentacji. Nie ma powodu do radości, ale skoro takie są tendencja na świecie i trener uważa, że są najlepsi?

      Dlatego słowa Jana Tomaszewskiego, że brzydzi się koszulki z orłem, wstydzi, że kiedyś grał w reprezentacji należy traktować z ogromnym dystansem, powiedziałbym nawet z ogromnym współczuciem. Tak, współczuciem i bardzo dobrze robi PiS (Tomaszewski jest bowiem posłem z ramienia tej partii) starając się go powstrzymać. Jeden idiota Niesiołowski wystarczy, a idiotyzmy wypowiadane przez Tomaszewskiego zasługują na potępienie i to nawet biorąc pod uwagę wolność słowa. Poza tym to samo można powiedzieć innym językiem, wyrazić swoją dezaprobatę, ale nie odcinać się od reprezentacji i drażnić własnych wyborców. Gdybym to ja na niego głosował – publicznie zażądałbym, aby złożył mandat poselski i zebrałbym głosy tych, którzy mają dość tak kretyńskiego gadania.

      Ale najśmieszniejsza jest historia z hymnem na mistrzostwa. Konkurs wygrały panie z zespołu ludowego, tekst jest taki jaki jest, jakieś koko spoko Euro: czy jestem oburzony? Ależ skąd, jest demokracja i lud się wypowiedział w tej materii, i lud pokazał, co rzeczwiście lubi... Jest prosto, skocznie, a refren każdy jest w stanie zapamiętać i mocząc wąsy w piwie powtórzyć za "Jarzębiną" spoko, spoko – już tam Lewandowski nastrzela goli, a nasze orły itd.itp.                

Cóż, jak zwykle apetyty są coraz większe i nikt nie chce pamiętać, że nasi przeciwnicy w grupie są znacznie wyżej notowani w świecie. I nikt nie chce pamiętać kolejnych kompromitacji na ostatnich mistrzostwach świata i Europy, ale kibic ma to do siebie, że zawsze wierzy w swoją drużynę.

      Piszę kibic bowiem w polskich mediach już się straszy... kibolami, że to niby mają prowadzić straszliwe burdy, że trzeba aresztować tych, którzy są przywódcami kiboli. Ale czy to dużo? Ostatecznie flegmatyczni Anglicy na czas igrzysk olimpijskich w londynie wprowadzają na Tamizę lotniskowiec, a w okolicy rozmieszczają nawet rakiety! A pamiętamy z lekcji historii, że w starożytnej Grecji na czas igrzysk ustawały wojny, że było to święto pokoju.

      Ogarnia nas coraz większa paranoja, coraz większy strach i jest to zjawisko nakręcające się chyba samo, względnie przez ludzi z tych służb specjalnych, którzy mają niepowtarzalną okazję wydrzeć z kieszeni podatnika miliony dolarów.             

Ochrona zimowych igrzysk w Vancouver miała kosztować miliard dolarów. Może dlatego nie był to przypadek, że w Polsce pojawił się izraelski specjalista od tajnych operacji i w wywiadzie stwierdził, iż terroryści mają już Polskę na celowniku, a zbliżające się mistrzostwa, to doskonała okazja do przeprowadzenia ataku i to tym bardziej, że polskie służby zupełnie lekceważą zagrożenie. Aby potwierdzić swą wiarygodność zawsze można posłużyć się jakimś durakiem i dać mu w garść jakąś paczuszkę, którą pięć minut później, w świetle kamer telewizyjnych, odddział specjalny odbiera niedoszłemu zamachowcowi...

      Niestety, na sporcie coraz częściej kładzie się cieniem wielka polityka. Pozostaje mieć nadzieję, że mistrzostwa w kopanej przebiegną spokojnie, że nie dojdzie do żadnej prowokacji i nasze orły nucąc koko spoko wyjdą przynajmniej z grupy, co już samo w sobie będzie ogromnym sukcesem.

      A ewentualne protesty np. związkowców? Pamiętajmy, że mistrzostwa mistrzostwami, ale ważne sprawy też trzeba realizować. Jeżeli rząd nie bierze pod uwagę milionów głosów domagających się referendum w sprawie emerytur, czyli wydłużenia czasu pracy do 67 lat dla wszystkich, to znaczy, że demokracja nie funkcjonuje, a na dyktat trzeba wręcz odpowiedzieć pokazaniem siły...

      I jeszcze jedno: takie mistrzostwa to jednak nie jest święto rajcujące wszystkich, nie wszyscy bowiem są zakochani w piłce nożnej i biorą na miesiąc urlop z pracy, czy "wolne" w domu bowiem mecz za meczem, a pan i władca nie będzie sobie zawracał d..., to znaczy głowy śmieciami w koszu, czy innymi przyziemnymi obowiązkami. Kochanie, nasi grają! I trzeba to jakoś zrozumieć, i jakoś przeżyć, i grosza na przysłowiową "zgrzewkę" nie żałować...

      O narastającej gorączce może świadczyć i to, - że jak się ostatnio dowiedziałem - z samego Windsor wybiera się do Polski grupa około 40 osób, aby doświadczyć na własnej skórze jak taka impreza przebiega. Jak to się tutaj mówi? Jedyna w życiu okazja. I przyznam, że jestem dla nich pełen uznania, nie można bowiem być lekko ciepłym, albo się kocha, albo nienawidzi, prawda?

      Leszek Wyrzykowski

Windsor

Opublikowano w Teksty

Ojciec Eugeniusz Couet, asystent Kongregacyi Najśw. Sakramentu i Generalny Dyrektor Kapłanów Adoratorów w Rzymie, opublikował przed laty książkę pt. "Dwieście cudów Najświętszego Sakramentu". Ten interesujący zbiór ukazał się w języku polskim w roku 1910 w Warszawie i pozwolę sobie z niego zacytować garść przykładów nie tylko cudownych uzdrowień za sprawą Komunii Świętej, ale i przemyśleń odautorskich, które pięknie się wpisują w uroczystości związane z Pierwszą Komunią. Nie muszę chyba dodawać, że znakomita większość Polaków przyjęła ten sakrament i zachowuje tę piękną tradycję bez względu na to, gdzie się znajduje.

      Dla nas, na emigracji, czasami bywa to bardzo trudne do zrealizowania, ale przy odrobinie dobrej woli kościół katolicki zawsze się znajdzie i dziecko można przygotować na spotkanie z Jezusem Eucharystycznym; co prawda w większości parafii niepolskich przebiega to zupełnie inaczej, czasami jedynym akcentem jest napomknienie przez kapłana, że są wśród nas dzieci, które po raz pierwszy przystąpią do komunii. Ot, kolejny etap w religijnym rozwoju młodego katolika. Część dzieci ubrana jest odświętnie, inne nie wyróżniają się strojem i nie jest to najważniejsze w tym momencie, ale z drugiej strony, specjalna oprawa, przygotowania, wyznaczenie dzieciom jakiejś roli do spełnienia, zaangażowanie rodziców – to wszystko powoduje, że dziecko czuje, iż przed nim coś naprawdę ważnego, niezwykłego.

      Dlatego lubię komunijne uroczystości w polskich parafiach. Oczywiście, to wszystko tylko zewnętrzne elementy, na pewno nie najważniejsze, ale podkreślające mimo wszystko niezwykłość tego, w czym dziecko po raz pierwszy w pełni uczestniczy.

   Byłem kiedyś zaproszony na komunię do Detroit. Bogata okolica, kościół jak niekościół – mam na myśli architekturę, w środku siedzenia jak w amfiteatrze, nad nimi dodatkowy balkon – i ogromne zamieszanie. Przebieg uroczystości pozostawił we mnie pewien wręcz niesmak... Zabrakło mi powagi, zabrakło namaszczenia, podkreślania, że oto do dzieci przychodzi Jezus, że biorą udział w czymś naprawdę niezwykłym: hostia rozdawana do ręki, jak na taśmie produkcyjnej. Później komunia dla wszystkich i ci natrętni świeccy szafarze (kto to wprowadził i dlaczego? I dlaczego jest to coraz powszechniejsze?).

      "Body of Christ" – zwraca się do mnie kobiecina z hostią w garści – kręcę łepetyną, żem dzisiaj niegodny, grzeszny, cofam się w tłum, a ta za mną i znów "Body of Christ"... Nie dałem się namówić, ale to tylko świadczy o tym, że współcześnie – nawet szafarze – nie widzą w poświęconej hostii niczego szczególnego, a każdy jest w stanie łaski, każdy jest bezgrzeszny itd. itp.

      Nie tak dawno na łamach "Gońca" graf Pruszyński dzielił się z czytelnikami podobnymi spostrzeżeniami, pytając, czy rzeczywiście w kościele nie było nikogo z grzechem uniemożliwiającym przyjęcie komunii?

      Pisze o. Couet: "Nauka katolickiej wiary, czyli teologia zgłębia i naukowo uzasadnia oddzielnie wszystkie cuda zawarte w eucharystycznym przeistoczeniu, czyniącemu rzeczywiście z każdej poświęconej Hostyi uwielbione miejsce, gdzie Bóg dokonywa cudów swej wszechpotęgi »officina miracolorum«, jak się pięknie wyraża św. Jan Damasceński.

      Lecz w chwili konsekracyi, czyli poświęcenia Hostyi na ołtarzu, wszystko dokonywa się w największej ciszy i tajemnicy; jedna wiara objawia nam i opowiada o tych cudownych sprawach, przechodzących rozum i wszelką moc stworzoną, bądź anielską, bądź ludzką".

      Tak więc nie zapominajmy, że komunia to coś znacznie więcej niż mały opłatek, który coraz częściej wierni biorą do ręki, a nie przyjmują na język. Mógłbym właściwie w tym momencie przytoczyć rozprawę na ten temat, zupełnie współczesną, autor której rozprawia się z komunią na rękę – ale wydaje mi się, że każdy katolik w głębi serca czuje, że to jest jednak profanacja. Podobnie z przyjęciem komunii na stojąco, a przecież jeszcze nie tak dawno były balustradki nakrywane białym obrusem; jeszcze nie tak dawno... I obserwujemy, mimo wszystko, że część osób przyklęka na sekundę przed przyjęciem komunii.

      Decyzja biskupa Fabro, ordynariusza diecezji London, aby w czasie komunii wszyscy wierni stali, a tuż przed przyjęciem komunii pochylili z szacunkiem głowę – wychodzi chyba naprzeciwko tym oczekiwaniom. No bo powiedzmy sobie szczerze: albo jest to święta hostia, najważniejszy moment, albo mało znaczący symbol. Jeśli symbol – rozumiem brak szacunku, ale jeśli wierzymy, że jest to spotkanie z Bogiem? No to chyba nikt nie ma wątpliwości, że wypadałoby klęknąć, pochylić z szacunkiem głowę, a przede wszystkim wejrzeć w swoje sumienie, czy rzeczywiście nie obciąża go żaden grzech śmiertelny.

      Pierwsza komunia, to również pierwsza w życiu dziecka spowiedź, co ciekawe, niektórzy zaczynają się domagać, aby spowiedź przenieść na czas późniejszy, bowiem jest to dla dziecka duże przeżycie, wręcz trauma, która może mieć wpływ na całe życie... Kto głosi takie hasła? Między innymi "Tygodnik Powszechny", zwany także "obłudnikiem powszechnym". Dobrze o tym wiedzieć, pamiętać i mieć się na baczności; zwyczajnie być czujnym, aby przeciwnik naszej wiary nie wziął nas przez zaskoczenie. Dodam tylko, że zdaniem niektórych autorów, np. Francuza Jeana Delumeau, autora książki pt. "Wyznanie i przebaczenie. Historia spowiedzi" (Gdańsk 1997): "...co do przebaczenia, to stanowi ono dla mnie najcenniejszy wkład chrześcijaństwa w dzieje ludzkości".

   Są to sprawy, które na razie nie powinny zaprzątać umysłów dzieci, od tego są rodzice i kapłan, aby je prowadzić – a jak będzie w przyszłości, to się dopiero okaże. Żeby daleko nie szukać, aby pokazać, jak ludziom odbiera rozum, inteligentny inaczej Janusz Palikot, ostatnio w sposób naprawdę niewyszukany atakuje Kościół, np. stwierdził, że żałuje, iż ochrzcił dzieci... na drzwiach Kurii Krakowskiej obiecał przybić swoje wystąpienie z Kościoła, a arcybiskup Michalik i o. Rydzyk to dla niego "chamy"...

   Smutne jest to, ale i pokazuje, jaka jest część polskiego społeczeństwa i na co obecna władza zezwala. Można to sprowadzić do krótkiego hasła: bij czarnego! Nie, nie Murzyna, katolickiego księdza. Być może trzeba byłoby się dokładniej przyjrzeć wręcz pladze samobójstw kapłanów w diecezji tarnowskiej?

   Wspomniałem, że przygotowanie dzieci do Pierwszej Komunii ma uroczysty charakter, że księża, czy też siostry zakonne starają się, aby nadać jak najpiękniejszą oprawę, aby chwila ta zapadła w pamięć dziecka. I nie chodzi o to, aby się np. chrzestni prześcigali w wartości prezentów, ale o wymiar duchowy – znacznie ważniejszy niż laptop czy inny gadżet elektroniczny.

      Jako przykład przytoczę przebieg uroczystości w windsorskiej parafii p.w. Świętej Trójcy. Przed wejściem procesji do kościoła rodzice pobłogosławili dzieci, a celebrans pokropił dzieci święconą wodą i odmówił okolicznościową modlitwę. Po rozpoczęciu mszy Sylwia i Daniel Cypcarz zwrócili się do ks. proboszcza Zbigniewa Sawickiego o udzielenie sakramentu dzieciom.

      Czytania rozdzielono między Cezarego Jakubowskiego i Davida Makarczyka, psalm śpiewała Ania Budzik. Modlitwa wiernych: Maia Gallo, Anthony Cypcarz, Aleksander Krawczyk, Karolina Toczek, Jacob Gleń, Jakub Laskowski.

      Jak widzimy, coraz liczniejsza grupa dzieci bierze udział w uroczystości komunijnej. W czasie procesji z darami specjalny komentarz czytała Dorota Makarczyk, a w procesji z darami wzięły udział następujące dzieci: Karolina Zieliński, Julia Kawala, Dominik Kalinowski, Antoni Jakubowski, Victoria Kaim, Antoni Wierciszewski, a także rodzice: Magdalena i Jacek Zieliński. Dodajmy, że oprawę muzyczną przygotowała pani Krystyna Budzik, prowadząca dziecięcy zespół "Iskra", plus s. Maris Komorska. Ale na tym nie koniec, przed rozesłaniem wystąpiły dzieci ponownie, były wiersze i piosenki – Jakub Adamczyk, Victoria Kaim, Jacob Pacześniowski, David Makarczyk, Wiktor Gajewski, Anika Skrzypek, Fabiola Skrzypek.

      Oczywiście nie zabrało wspólnego zdjęcia przed ołtarzem głównym, ale również przed kościołem.

   Co z tego dnia zapamiętają dzieci? – pytał w homilii ks. proboszcz, przypominając zarazem, że każdy obecny w kościele ma swoje własne wspomnienia. Tak, to prawda, i moje myśli pomknęły do kościoła p.w. św. Jana Chrzciciela w Wilczkowie, gdzie przed laty ks. Wacław Bobel był tym kapłanem, który przygotował mnie do przyjęcia Pierwszej Komunii. Był to o tyle ciekawy kapłan i człowiek, że u swoich władz zakonnych wybłagał, aby go nigdy z parafii nie zabierano: zmieniali się proboszczowie, a ks. Wacław chrzcił i odprowadzał na cmentarz kolejne pokolenia. Ale to były inne czasy, inna szkoła, by nie powiedzieć (bo to zabrzmi heretycko) inna wiara.

      Do Pierwszej Komunii Świętej przystąpiło w Windsor 18 dzieci: Jakub Adamczyk, Anthony Cypcarz, Wiktor Gajewski, Jacob Gleń, Maia Gallo, Antoni Jakubowski, Dominik Kalinowski, Victoria Kaim, Julia Kawala, Aleksander Krawczyk, Jakub Laskowski, David Makarczyk, Jacob Pacześniowski, Anika Skrzypek, Fabiola Skrzypek, Karolina Toczek, Antoni Wierciszewski, Karolina Zieliński.

      Mimo że dzieci coraz mniej w szkole języka polskiego, coraz częściej młodsi przechodzą do parafii (o ile nie odchodzą zupełnie z Kościoła) anglojęzycznych, chociażby ze względu na mieszane małżeństwa – wciąż jest grupa rodziców, którzy chcą, aby ich dziecko przyjęło sakrament w polskim kościele, po polsku; zgodnie z polską tradycją. Ponieważ imigracja ustała i od lat nie mamy w parafii nowych rodzin na skalę, jak to było w latach 80., kiedy ks. prałat Piotr Sanczenko sprowadził do Windsor przeszło 2 tys. rodzin, więc i dzieci pierwszokomunijnych jest coraz mniej. Ale są i dzięki temu mogę opisać i pochwalić tych, którzy dzieci przygotowali. Ponieważ bardzo ważne sprawy rodzinne zmusiły ks. Sawickiego do wyjazdu do Polski, ostatnimi przygotowaniami kierowała siostra Teresa Sroka i ks. proboszcz wyraźnie to podkreślił, nie szczędząc słów uznania i wdzięczności.

      Uroczystą Mszę św. celebrowali księża: Zbigniew Sawicki – proboszcz parafii p.w. Świętej Trójcy, kanonik Mieczysław Kamiński i prałat Piotr Sanczenko.

      Leszek Wyrzykowski

Windsor

Opublikowano w Życie polonijne
piątek, 18 maj 2012 10:23

Nóż się w kieszeni otwiera...

Poprzyjmy akcję Parents as First Educators

Internet to wspaniały wynalazek i nie muszę nikogo o tym przekonywać; nad sprawami oczywistymi przechodzi się do porządku dziennego. Niemniej jednak podkreślę jedno: dzięki Internetowi jesteśmy w stanie błyskawicznie dotrzeć do tysięcy ludzi. Inna sprawa, że np. amerykańskie tajne służby przechwytują miliony informacji, które krążą w sieci i które są filtrowane zgodnie z programami, czy też wymogami np. walki z terroryzmem. Innymi słowy, Wielki Brat czuwa i nie ma już dla niego żadnej tajemnicy...

      Na to nic nie poradzimy, na to musimy się zgodzić – bo jak można wierzgać, mając oścień wbity w grzbiet? Trzeba z tym żyć, a robić swoje i nie zastanawiać się nad każdym słowem, które wpiszemy w e-mailu czy wypowiemy w rozmowie telefonicznej. Nie dajmy się zwariować i nie pozwólmy, aby poprawność polityczna spętała nam umysł!

      Bądźmy sobą, walczmy o sprawy ważne i mniejszej wagi, jeżeli zgodne są z naszymi przekonaniami, naszą wiarą, doświadczeniem; jeżeli nawet będziemy w mniejszości, jeżeli nawet nasi demokratycznie wybrani przedstawiciele wmawiają nam, że jesteśmy ciemni jak tabaka w rogu...

      Zwróćmy uwagę jak często ludzie rozsądni, stojący po tej samej stronie barykady, nagle dokonują wolty w momencie awansu zawodowego, w chwili, kiedy ich wyniesiemy na jakiś urząd: co się z nimi dzieje i czy rzeczywiście warto tak się zmieniać? Chyba warto, skoro tak się dzieje...

      Dlaczego o tym mówię? Dotarła do mnie petycja organizacji Parents as First Educators, która to petycja wyraża sprzeciw przeciwko planom rządu ontaryjskiego, który ponownie zaczyna manipulować przy ustawach o szkolnictwie. Tym razem chodzi o Bill 13, ustawę, która pod płaszczykiem ochrony dzieci przed dokuczaniem, prześladowaniem itp. wprowadza rozszerzony program edukacji seksualnej, a właściwie pseudoseksualnej, bo czy nauka o różnych zboczeniach jest akurat najważniejsza w rozwoju dzieci? I czy nasze pociechy w szkole podstawowej akurat potrzebują tego rodzaju wiedzy?

      W komunie mówiło się, że lud pracujący miast i wsi pije szampana i zakąsza kawiorem... ustami swoich przedstawicieli! Oni wiedzieli, co jest dla nas najlepsze i kiedy drożał chleb, pocieszali nas, że przecież lokomotywy potaniały...

      Niestety, nie tylko w Ontario dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom, a przerażenie ogarnia, kiedy czyta się, że niektórzy politycy rzucają hasła, aby dzieci od drugiego roku życia objąć obowiązkiem szkolnym! Jakim obowiązkiem objąć takie maluchy, to chyba chodzi tylko o jedno: odebrać dziecko matce i już od maleńkości urabiać je w jakimś zgubnym duchu. To jest złe, bardzo złe, ale skoro posyła się dzieci do szkoły od czwartego roku życia (a tak przecież jest), to dlaczego nie obniżyć tej granicy jeszcze bardziej, aż dojdziemy do momentu, w którym państwo będzie odbierać dziecko matce tuż po urodzeniu. Utopia? Być może, ale czy wobec szaleństw, które obserwujemy dzisiaj, które miały miejsce wczoraj – można obojętnie wzruszyć ramionami?

      Może to przykład z nieco innego poletka, ale przecież w latach 60. XX wieku, kiedy Chinami rządził zbrodniarz Mao, ludzie marli z głodu milionami! Przecież lata 60. pamiętamy, w PRL nie przelewało się nam, ale to, co miało miejsce w Chinach, jest trudne do wyobrażenia. Wspomina sowiecki dyplomata, że o głodzie wiedział, przecież jadąc z lotniska do ambasady widział, że na drzewach nie ma liści... Mao eksperymentował, nie licząc się z ludźmi i czy antyrodzinna polityka współczesnych władz chińskich nie jest zbrodnią? Wszak aborcji dokonuje się pod przymusem, bo tylko jedno dziecko...

      Ale wróćmy na nasze podwórko, wspomniana ustawa (Bill 13) ubrana jest w piękne słowa – zresztą i największe kłamstwa ukrywa się za szczytnymi hasłami – ale zawiera treści, przeciwko którym rodzice powinni zaprotestować. Okazuje się bowiem, że w klasie 3 dzieci już będą nauczane o homoseksualizmie, w klasie 7 już będzie o seksie analnym i oralnym, w klasie 8 orientacje seksualne, a więc pederaści, transseksualiści itd.

      Co szczególnie odrzucające, to zalecać (a może wręcz narzucać) się będzie tworzenie klubów gejowskich w szkołach katolickich! Nie muszę dodawać, że biskupi są przeciwko temu, ale skoro "wadza" zadekretuje to jako obowiązek szkolny? Wprowadzi się nowe pomysły i rozważania, aby dziecko umiało się zapytać, czy jego religia nie stoi na przeszkodzie w rozwoju jego seksualności?

      Dodajmy do tego powszechność pornografii, filmów, które lansują zboczenia, media, które 99 proc. uwagi poświęcają jednemu: kto z kim i ile razy, i w jaki sposób. Obrzydlistwo i w takim świecie nasze dzieci dorastają. Czy jesteśmy w stanie coś zrobić? Na pewno, ale wymaga to ogromnego wysiłku i lat ciężkiej pracy. Tylko że w tym czasie dorastają kolejne pokolenia o coraz słabszym kręgosłupie moralnym, a więc i praca jest coraz trudniejsza. Może dlatego coraz więcej osób wzrusza ramionami i godzi się z tym, co się dokoła dzieje?

      America needs Fatima, to jedna z wielu organizacji, które podjęły wyzwanie i podejmują wysiłki, aby świat nie do końca uległ zepsuciu. Kiedy się zapozna człowiek z tym, co się dzieje np. na amerykańskich uczelniach, które oficjalnie są uczelniami katolickimi, opadają ręce. Z oporem przychodzi człowiekowi powiedzieć, że jest to uniwersytet katolicki. Tak się zmieniło rozumienie tego, co katolickie.

      Byłem przed laty uczestnikiem rozmowy z ks. kardynałem Glempem, w pewnym momencie padło stwierdzenie, że współcześni kapłani są nie tacy, jak być powinni. Na to kardynał odpowiedział krótko: są tacy, jakie jest polskie społeczeństwo, bo przecież nie przybyli z księżyca. I koło się zamyka. Bardzo dawno temu jeden z naszych mądrych przodków powiedział, że takie będą rzeczpospolite, jakie jej młodzieży chowanie.

      Takie będą Kanady, Ameryki, jakie młodzieży uczenie.

      To nie jest tak, że nagle minister oświaty dostaje olśnienia i wprowadza od ręki nowości w programie szkolnym, odbywa się to inną drogą – tyle tylko, że efekt jest ten sam. Jakie to są siły? Na pewno siły zła, nikt przy zdrowym umyśle nie powie, że dzieciaki czekają na uświadamianie seksualne, i to w tym momencie, kiedy mają niewinne serca i umysły. I to brukać?! I nie brać pod uwagę woli rodziców?

      Tych samych rodziców, którzy poprzez odbierane w postaci podatków pieniądze finansują ciepłe posadki np. ministra szkolnictwa. Czyż to nie absurd? A może by tak w Kanadzie wprowadzić instytucję referendum... Idiotyczny pomysł rozbuchanej edukacji seksualnej zyskał poparcie baranów (przepraszam prawdziwe barany, które nie mają z tym nic wspólnego) w parlamencie, doskonale, ale teraz proszę nas zapytać, bo was w parlamencie jest garstka, a wasza decyzja dotyczy milionów dzieci i rodziców. Proste jak budowa cepa.

      Ale jest inaczej, oni wiedzą lepiej, a jeżeli jeszcze dopuści się do głosu prawników, którzy zaczną analizować to, co sami wcześniej uchwalili, rzeczywiście dojdą do wniosku, że to jest wbrew prawu, bo jak można zakazać Johnowi pos...ć kolegę... To drastyczny przykład, ale tak to wygląda. Krzyż na ścianie? Ale w klasie jest ateista, jest muzułmanin i nie jest ważne, że oprócz nich jest jeszcze 25 katolików.

      Otrzymałem za pośrednictwem America needs Fatima krótki film, który mnie poruszył, oto grupa studentów stoi na chodniku transparentem, że małżeństwo to mężczyzna i kobieta, przy okazji rozdają Biblię. Co mną wstrząsnęło? Skala agresji przeciwko temu, co normalne, przeciwko temu, co powinno być pod ochroną prawa. Okazuje się, że ci młodzi ludzie włożyli kij w mrowisko: plucie, polewanie z butelek, rzucanie butelkami, porwanie transparentu... młody człowiek wydzierający się "God is dead", inny drący Biblię strona po stronie... Taka jest współczesna Ameryka? Byłem przerażony z jednej strony, ale i pełen podziwu dla tych młodych ludzi, którzy trwali na posterunku. W Stanach Zjednoczonych aż w 107 szkołach wyższych istnieją kluby o orientacji homoseksualnej! To nie jest zgodne z nauką Kościoła...

      Dominic Tse z North York Community Chinese Church (metropolia Toronto) porównał działanie ontaryjskiego rządu liberalnego do taktyki komunistycznych władz w Chinach; to daje wyobrażenie o skali oburzenia na nowe pomysły liberałów i zagrożeniu, jakie niesie Bill 13.

      Tak, otwiera się nóż w kieszeni,nie chodzi bowiem już tylko o propagowanie zboczeń, ale o znacznie szersze zjawisko, jakim jest walka z Kościołem. Widzimy to np. obecnie w Polsce, widzimy w Kanadzie – przecież narzucenie nowych pomysłów w szkołach, to policzek wymierzony nauczaniu katolickiemu, to podważenie autorytetu Kościoła, pokazanie, że należy żyć inaczej, że nie ma takiego zboczenia, które nie byłoby uznane za naturalne.

      W kontekście tej ustawy, wprowadzania jej w życie, doskonale widzimy, co sobie o nas myślą politycy: jak przychodzą wybory, mamy ich wybierać, a później... morda w kubeł! Przepraszam, ale taka jest brutalna prawda.

      Na szczęście, są jeszcze ludzie, którzy nie dali się zastraszyć, rzucić na kolana. Akcja Parents as First Educators pokazuje, że można podnieść głowę i przynajmniej spróbować pokonać zło. Niech mi bowiem ktoś udowodni, że dziecko w klasie trzeciej jest zainteresowane... homoseksualizmem. A jeżeli nawet (Internet, media) okaże takie ciągotki, wystarczy zwykły pas, aby wybić mu z głowy takie zainteresowania. Wiem, że ktoś mi postawi zarzut pastwienia się nad dzieckiem, może nasłać wyspecjalizowane agencje itd., ale nawet pod szubienicą nie zmienię zdania, że porządne lanie z ręki ojca nie jest doskonałym lekarstwem. Wiem, co mówię, bowiem pamiętam swoje lata młode i durne... A jak mówił mi ostatnio znajomy, w prawie kanadyjskim zachowała się jakaś brytyjska ustawa sprzed lat, która mówi, że żony nie można bić kijem cieńszym (a może grubszym?) niż kciuk. Ale to uwaga tak zupełnie na marginesie i jeżeli się mylę, ktoś może mnie poprawić.

      Powracając do ustawy, którą chce się nam narzucić, należy postawić sobie pytanie, zasadnicze pytanie: dlaczego tak się dzieje? Kto za tym stoi, że odrzuca się ustalone normy, że odrzuca się to, co zawsze było święte, i dlaczego ludzie godzą się na to wszystko? Jaką rodzinę tworzą dwie panie? Dwóch panów? Jak można pozwolić na adopcję dzieci? Ale skoro prawo stanowi, że dwóch panów może być małżeństwem, to logicznym następstwem tego idiotyzmu jest przyznanie im prawa do adopcji. Dlaczego? "Małżeństwo" pragnie mieć dziecko, skoro nie może mieć potomstwa drogą naturalną – pozostaje adopcja.

      Sięgam po najnowszy Katechizm Kościoła katolickiego, hasło homoseksualizm pod numerem 2357, mówi wyraźnie, że akty homoseksualne "Są sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane". I, przypomnę, w 107 amerykańskich katolickich szkołach wyższych istnieją kluby homoseksualne...

      Jestem przekonany, że to tylko kwestia czasu i przyjdzie otrzeźwienie, że zaczniemy uczyć się od innych, może od... muzułmanów? Absurd? Może nie do końca, nie mam na myśli kwestii religijnych, ale postawę wyznawcy. Ktoś napisał książkę, która źle się wyrażała o islamie – 5 mln nagrody za jego głowę... Ukazały się karykatury Mahometa? Protesty, oburzenie, jakaś bójka, ukrywanie się rysownika... Nie, nie popieram przemocy jako takiej, ale jeżeli my sami nie staniemy w obronie tego, co dla nas święte – nikt tego nie uczyni. Jakiś "komik" sika na portret Jezusa, polska artystka w ramach tzw. instalacji umieszcza krzyż w pochwie, inna umieszcza na krzyżu penis... Torontoński artysta maluje papieża Benedykta XVI podziurawionego kulami, a prezydenta USA ukrzyżowanego. I nic, idziemy dalej jak gdyby nic się nie stało.

      To dlatego w Zachodniej Europie wznosi się dzisiaj więcej meczetów niż kościołów, to dlatego we Francji rok w rok tysiące ludzi przechodzi na islam; chociaż Janusz Korwin-Mikke powiedział kiedyś, że to z innej przyczyny: jeżeli muzułmanie mają nam poderżnąć gardła, lepiej być muzułmaninem...

      Petycję w sprawie Bill 13 podpisałem, również moja żona i córka, przesyłając ją dalej w nadziei, że podpisów będą tysiące i że ten głos dotrze do ludzi odpowiedzialnych za to, czego nasze dzieci będzie się uczyć, i że nasz głos zostanie wzięty pod uwagę. Taką mam nadzieję...

Leszek Wyrzykowski

Windsor

Opublikowano w Życie polonijne
czwartek, 10 maj 2012 22:05

Dodaję trzy, a nawet pięć lat...

W opublikowanym na łamach "Gońca" tekście pt. "Wystarczyła mi godzina" (numer 14 z 5-12 kwietnia br.) podjąłem próbę odnalezienia pierwszych polskich mieszkańców Windsor. Jak już wielokrotnie pisałem, powszechnie przyjmuje się, że pierwsza polska rodzina osiedliła się w Windsor około 1908 r. Ale nie podaje się nazwiska... A jak wiemy z doświadczenia, taka ocena "około" może być baaaardzo daleka od prawdy.

      Niemniej jednak ustaliłem kilka nazwisk, aby m.in. pani Agata Rajski, autorka pracy magisterskiej na temat windsorskiej Polonii, czy też organizatorzy Polskiego Tygodnia w Windsor, mogli skorzystać z mojej ściągawki.

      Tak więc pokazałem światełko w tunelu, aby inni mieli ułatwione zadanie; gdyby, rzecz jasna, ktoś zechciał podjąć ten temat.

      Co ciekawe, w pierwszym tzw. pamiętniku, a więc okolicznościowej publikacji z okazji 25-lecia Stowarzyszenia Polskiego Domu Ludowego w Windsor (1925-1950), Adolf Henryk Ganczarczyk tego tematu nie podejmuje, skupia się na dziejach organizacji. Określenie "około 1908" pojawia się w pamiętniku 40-lecia parafii p.w. Świętej Trójcy, a następnie w okolicznościowym wydawnictwie Domu Polskiego z okazji 60-lecia działalności. Dr Frank Kmietowicz, autor opracowania, nie tłumaczy, skąd wziął rok 1908, ale uwiarygodnia informację. I już zupełnie współcześnie, wspomniana pani magister małpuje bezkrytycznie rok 1908, nie podejmując najmniejszej próby zweryfikowania jej bądź uzupełnienia chociażby o jedno nazwisko.

      Ponieważ wspomniana praca magisterska została przetłumaczona na język angielski i już pod zmienionym tytułem trafiła nawet do parlamentu Kanady, do parlamentarnej biblioteki, można się z tego śmiać (ale chyba tylko przez łzy...), ale autorka nie tylko pominęła ważne fakty z życia zorganizowanej Polonii, zwyczajnie też minęła się z prawdą.

      Na marginesie tej żałosnej historii dodam, że Włosi mieszkający w Windsor, powołali specjalny zespół, który przez pięć lat gromadził materiały i dopiero wtedy została opracowana księga: piszę księga, jest to bowiem kilkaset stron druku plus ogromna liczba zdjęć. A my? To znaczy nie my wszyscy, ale ci, którzy odpowiadają za ten przekręt (przemilczę litościwie ich nazwiska) – zmienili tytuł pracy magisterskiej, aby odpowiadał setnej rocznicy polskiego osadnictwa w Windsor, i bez większego wysiłku zaprezentowali książkę (z tego co można znaleźć na stronie ontaryjskiej fundacji, na druk owego "dzieła" wyłożono blisko 50 tys. dolarów).

      Ponieważ na przyszły rok zapowiedziano kolejny "Tydzień Polski" w Windsor i wyjaśniono, że to z okazji 105. rocznicy osadnictwa – podkusiło mnie, aby znaleźć jakieś potwierdzenie, że w roku 1908 rzeczywiście jacyś Polacy w Windsor mieszkali. A skoro udało mi się ustalić kilka nazwisk dla roku 1908, pomyślałem, a dlaczego nie pójść dalej? Stąd tytuł, że dokładam trzy, a nawet pięć lat. Rzecz jasna nie do wyroku, a do moich poszukiwań i nie będę mieć żadnych pretensji, jeżeli ktoś sięgnie po te nazwiska i przytoczy je na potwierdzenie tezy, iż nasi rodacy osiedlali się po tej stronie Detroit River znacznie wcześniej niż w roku 1908. Pamiętać bowiem należy, że do Hameryki emigrowały z Europy miliony ludzi, ale owa Hameryka, to były głównie Stany Zjednoczone, a nie Kanada.

      Zanim przytoczę kolejne nazwiska, kilka zdań należy poświęcić wyjaśnieniu, dlaczego akurat w Windsor pojawił się Tydzień Polski?

      W liście pani Ewy Baryckiej, prezes Oddziału Windsor-Chatham Kongresu Polonii Kanadyjskiej, czytamy m.in.: "Ostatni, czwarty Polski Tydzień w Windsor (PWW08) odbył się w 2008 roku. Nasza społeczność obchodziła wówczas 100-letnią rocznicę osadnictwa Polonii w Windsor. Niedawny kryzys ekonomiczny w naszym mieście spowodował przerwanie trydycji organizacji tego przedsięwzcięcia.

      W dniu 28 listopada br., na spotkaniu Kongresu Polonii Kanadyjskiej okręgu Windsor-Chatham, większość przedstawicieli organizacji polonijnych poparło inicjatywę zorganizowania kolejnego PWW w 2013 roku, w 105-rocznicę Polskiego (zgodnie z oryginałem-przyp. lw) osadnictwa w Windsor oraz w 95 rocznicę niepodległości Polski (1918). (...) Wierzymy, że Państwa organizacja stanie się częścią tego ważnego przedsięwzięcia promującego Polonię, Polskę w Windsor i Kanadzie".

      Z listu prezes wiemy, kiedy odbyła się ostatnia impreza tego typu, ale nic na temat początków, które są niezwykle... interesujące! I które powinny skłonić "Państwa organizacje" do, przynajmniej, zastanowienia.

      Oto z listu pana Ryszarda Kuśmierczyka, który dotarł także do mnie, wynika m.in.: "...byłem jedną z pierwszych osób organizatorów pierwszego Polskiego Tygodnia w Windsor w 2002 roku. Otóż w 2001 roku, ówczesny konsul RP Janusz Junosza-Kisielewski skontaktował się ze mną, jako że pełniłem wtedy funkcję prezesa Polonia Centre, i zaproponował, ażebym ja osobiście i Polonia Centre była organizatorem jego pomysłu organizacji TPwW (Tygodnia Polskiego w Windsor – przyp. lw). Z racji wielu obowiązków (...) skierowałem pana konsula do Stowarzyszenia Polskich Biznesmenów i Profesjonalistów, a imiennie do Tonego Blaka z sugestią, że oni mogliby się podjąć tego zadania".

      Nie ukrywam, że po zapoznaniu się z tym oświadczeniem przysłowiowa szczęka opadła mi poniżej kolan: jak to? Polski dyplomata sugeruje polonijnej organizacji tworzenie czegoś nowego? Wiedząc, że mamy w Windsor doroczny festiwal etniczny, tzw. karuzelę narodów, w ramach którego polska"wioska" jest naszą wizytówką od przeszło 30 lat?! Nagle Polski Tydzień, aby co? Co pokazać, coś więcej niż możemy w ramach "Karuzeli"? Oczywiście, nie moje małpy, nie mój cyrk – ale kiedy polscy dyplomaci zaczynają mieszać w życiu Polonii, powinna się gdzieś pod kopułką zapalać czerwona ostrzegawcza żarówka...

      Ktoś powie: chopie, mamy niepodległą, wolną itd. itp. Polskę, a ty przywołujesz złowieszcze duchy z przeszłości! Może i dmucham na zimne, ale z tego, co pojmuje mój ograniczony rozum, lepiej jest z konsulami utrzymywać rzeczywiście dyplomatyczne stosunki, a już realizować ich wytyczne? Może inny przykład, każdy przynajmniej słyszał o Błękitnej Armii gen. Hallera, w której służyły tysiące ochotników z Ameryki. Ludzie ci wierzyli w wolną Polskę, popłynęli do Europy przelewać za nią krew. Wielu nie wróciło, inni zostali inwalidami i po powrocie nie mieli kawałka chleba... To dlatego powstało Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce. Ale nie o tym chcę mówić, bowiem każda władza stara się sobie podporządkować jak najwięcej, w tym ludzi.

      Przed II wojną światową powołano do życia "Swiatpol", czyli coś w rodzaju współczesnej Wspólnoty Polskiej, i Polacy z Ameryki, ustami ks. Józefa Swastka, powiedzieli nie. Inna sprawa, że rządy sanacyjne zawiodły ich oczekiwania, ale chodziło o to, że Polacy, a właściwie Amerykanie polskiego pochodzenia przede wszystkim mają być wierni... Ameryce! Jesteśmy Amerykanami polskiego pochodzenia – powiedział ks. Swastek.

      I jeszcze jeden przykład, z ostatnich tygodni, oto prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej, Frank Spula, wydał oświadczenie, że Polonia zajmuje neutralne stanowisko w sprawie katastrofy smoleńskiej i Telewizji "Trwam" (właściwie należy poświęcić tej sprawie oddzielny tekst). W wydziałach stanowych zawrzało, mam pod rękę oświadczenia poszczególnych wydziałów, w tym Wydziału Michigan KPA. Czytam listy oburzonych, ale nikt już chyba nie pamięta, że kiedy Spula sięgnął po stołek prezesa KPA, powiedział jasno i wyraźnie, że będzie współpracował z rządem polskim... Nie chcę tego pana oceniać, ale niektórzy mówią o nim jak o misiu z bajeczek dla dzieci, misiu "o bardzo małym rozumku". A może to ludzie z otoczenia prezesa? Kto jeszcze pamięta Wojciecha Wierzewskiego, agenta SB, który doradzał trzem prezesom KPA i cieszył się ogromnym autorytetem? Inna sprawa, dlaczego we władzach KPA nie przeprowadzono lustracji? I ten sam temat odnosi się do naszego, kanadyjskiego Kongresu, prawda?

      Wystąpienie Spuli to hańba – względnie zupełna ignorancja, względnie działanie ludzi z otoczenia. Nie jest to ważne, liczy się sama wymowa prawdziwie protuskowa, prorządowa; wracam więc do myśli poprzedniej: lepiej niech Polonia sama organizuje, bo np. na naszym podwórku żaden Tydzień Polski nie usunie w cień "Karuzeli", chociażby dlatego, że w organizację festiwalu etnicznego angażują się setki osób, a Tydzień Polski to coś sztucznego, narzucanego odgórnie.

      Dlaczego jednym tak łatwo pociągnąć za sobą innych? Trzeba pamiętać, że 95 proc. ludzi jest z zasady bierna, ale wystarczy, że pojawi się jedna osoba i masa idzie za nią... czy w dzień św. Patryka londońscy studenci planowali rozróbę z paleniem aut? Na pewno nie, ale skoro było ich dużo, mieli trochę w czubie – wystarczył jeden idiota, który rzucił hasło "jeszcze lepszej zabawy". Podobnie jest w życiu organizacji: odrobina tupetu i zaraz pojawiają się zwolennicy. Najtrudniej bowiem u ludzi o refleksję, czyli zwykłe myślenie: co ten gość właściwie mówi? I jeszcze jedna ważna obserwacja: znacznie trudniej jest przekonać jednostkę niż tłum.

      NOWE DATY – NOWE NAZWISKA

      Ponieważ kolejny Tydzień Polski dopiero za rok (chociaż sytuacja ekonomiczna wcale nie jest lepsza, a z drugiej strony, czy to Windsor finansuje tę imprezę?), daję szansę organizatorom na zmianę jednego z haseł, a zatem już nie 105. rocznica, a 110.!!!

      Pisałem poprzednio, że spędziłem w Muzeum Miejskim w Windsor zaledwie godzinę, aby znaleźć w roku 1908 polskie nazwiska wśród mieszkańców Windsor. Chodziło mi o podanie ręki tym, którzy wciąż plotą "około 1908", teraz już mogą pisać i mówić, iż rodzina Krupskich itd.

      Amatorka, która pomagała stworzyć nieszczęsną stronę polishwindsor.com, przytoczyła nazwisko Kaniewski dla roku 1907.

     Wspomniana strona przeszło dwa lata jest zawieszona i chyba już nie wróci, a ta, którą opracował zespół pod kierunkiem pana Chrostowskiego, została zwrócona autorom do poprawek (?) i na tym sprawy stoją. Co ciekawe, pani Madelyn Della Valle ostatnimi czasy udostępniła mi hasła do zawieszonej strony, a mimo to nie udało mi się jej odnaleźć, czyżby została zlikwidowana?

      W trakcie moich poszukiwań dla okresu 1905/6 znalazłem sporo nazwisk, które wskazują na polskie pochodzenie, chociaż nie do końca. Znałem pana Hoppe, kiedy więc natrafiłem na nazwisko Hoppa, ucieszyłem się, że dotarłem do pradziadka, ale już przy imieniu zwątpiłem: Moritz? Podobnie z nazwiskiem May, kiedy prześledziłem imiona, zdecydowanie to nazwisko odrzuciłem, ale np. Buska Charles, Dywelsky Lucy i Stephen, Lupien Joseph, Pawloski Frank i Pawloski John, Romansky Ernest i Fred? W pobliskim Sandwich mieszkali w tym czasie Bayresky Joseph i Lunszkowski John.

      Jak już wspominałem, są to tylko tropy, pierwsze informacje, które wymagają dalszych badań, jak chociażby dotarcie do akt zawarcia związków małżeńskich. O wiele ciekawszy dla nas jest rok 1903, bowiem tym samym przesuwamy datę pierwszych Polaków w Windsor z roku 1908 na 1903, tym samym możemy mówić nie o 105. rocznicy, a 110. Czy to bardzo ważne? Nie, należy to traktować jako lokalną ciekawostkę i np. dowód na bardzo pobieżne potraktowanie pracy magisterskiej. Otóż w roku 1903 następujące osoby, które podejrzewam o polskie pochodzenie, mieszkały w Windsor: Baza Albina i Peter, Bernoski Augusta i Bertha, Minto Alexander, Pawloski John, Yarowsky Charler, Burneskey Henry. Są jeszcze inne, np. Cronin Maria, Geskie Fred – które również mogą sugerować polskie pochodzenie.

      Na tym przerywam poszukiwania, ponieważ jak długo można bujać w obłokach, nie troszcząc się o tak prozaiczne sprawy, jak chleb powszedni, prawda? A tak na marginesie, czy rzeczywiście są potrzebne jakieś sztucznie tworzone rocznice (95. odzyskania niepodległości... a co, czy setnej nie doczekamy?), preteksty, aby podjąć się organizacji czegoś tam? Czy jest to raczej zabieg psychologiczny: kochani, to nie są żarty, to już 105. rocznica, jak ktoś z polskimi korzeniami osiedlił się w naszym mieście! Koniecznie musimy to uczcić i wy mi w tym pomożecie, aby rozsławić imię Polonii i Polski... I 95 proc. idzie za tym wezwaniem.

      Na szczęście, mamy w Windsor inne wydarzenia, znacznie ciekawsze, oto komitet polskiej wioski informuje, że Ontario Trillium Fundation przekazało przeszło 100 tys. dolarów na generalną przebudowę kuchni w Domu Polskim. Zespół Pieśni i Tańca "Tatry" hucznie świętował swoje 40-lecie istnienia, a nasza piosenkarka, Magda Kamińska, została nagrodzona w Los Angeles w czasie Indie Music Awards. I to nas, jako Polaków, cieszy i napawa dumą. Dodać do tego należy, że lokalny dziennik, "The Windsor Star", pisał o Magdzie bardzo ciepło. I to są chyba nasze polonijne sukcesy, których żaden Tydzień Polski nie przyćmi i nie zastąpi.

Leszek Wyrzykowski

Windsor

Opublikowano w Życie polonijne
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.